Sala Prób - Recenzja
10.04.2008. Źródło: własne
Pewnie wielu spośród was miało kiedyś kumpli którzy grali w amatorskiej kapeli, rozbijając się po garażach i ogarnianych na krzywy ryj salach prób. Ba, może nawet wy sami w takiej kapeli graliście, lub gracie do tej pory! Jeśli tak, to na pewno zaciekawi was dość świeża rzecz od Kultury Gniewu, a mianowicie „Sala Prób” Gipiego (czy raczej Gianniego Pacinotti).
Miły, obyczajowy lajcik na 114 fajnie zamalowanych stroniczek opowiada historyjkę czterech chłopaczków, którzy tworzą amatorską kapelkę w bliżej nieznanym miasteczku – prawdopodobnie gdzieś na włoskim wybrzeżu. Z kart komiksu aż bije młodzieńcza atmosfera „lata w mieście”. Każdy z chłopaków to konkretne indywiduum, jednak przy tym wpisujące się w klasyfikację szarego typka z sąsiedztwa, takiego „znajomego, mojego dalszego znajomego”, o którym można opowiedzieć anegdotkę czy dwie na ławeczce przed blokową klatką, ale którego życie w szczegółach już nas zbytnio nie interesuje.
Jest więc Giuliano – gitarzysta kapeli, prosty, ułożony i dość trzeźwo myślący chłopak. Ot, taki trochę everyman. To do jego ojca należy magazyn, który zespół adaptuje na tytułową „Salę Prób”. Giuliano gra również w komiksie rolę narratora, jednak ciężko było by powiedzieć, że jest on głównym bohaterem.
Wokalistą jest Stefano, kolejny przeciętniak tyle, że z lekką nutką szajbusa. Po bliższym jednak poznaniu da się dostrzec, że pod przykrywką luzaka, jest mocno stąpającym po ziemi i ogarniętym gościem. Jemu dane będzie spotkać się z nagranym przez jego ojca menagerem.
Alex jest perkusistą i w pełni wpasowuje się w obiegową opinię która, krąży o bębniarzach – jest idiotą. No może to słowo na wyrost, ale bez wątpienia coś z głową ma nie tak. W końcu kto normalny wiesza sobie na ścianie plakat z Hitlerem? Nie jest jednak naziolem, ani nic z tych rzeczy, po prostu jara go „ta stylistyka”.
Trochę w cieniu kolegów stoi Alberto. W sumie nić w tym dziwnego, w końcu jest basistą.
Całość podzielona jest na pięć rozdziałów, czy raczej „piosenek”. I tak, pierwsza z nich daje nam poznać bohaterów i zarysowuje oś historii. Kolejne są jej rozwinięciem i uzupełnieniem, tworząc pełną całość, z jednej strony spójną, z drugiej zaś różniącą się klimatem i aranżem, zupełnie jak w – nie przymierzając daleko – kasecie demo amatorskiej kapeli. Sama historia jak już wcześniej wspomniałem to obyczajowy lajcik. Przyjemnie się to czyta, wchodzi szybko jak to lekkie rzeczy. Tę nutę wakacyjnego luzu podkreślają też proste rysunki, (trochę jak z punkowych zinów, czuć w tym dużą nutę undergroundu) i ciepłe, kładzione farbami kolory. Warstwa techniczna zatem znakomicie komponuje się z tekstami i fabułą, co niewątpliwie trzeba Gipiemu policzyć na plus. Zna się facet na kreowaniu uniwersalnych opowiastek i przekazywaniu ich, podsuwając przy tym odbiorcy odpowiedni nastrój i klimat. Brawa dla KG za wygrzebanie Gianniego i zaprezentowaniu go na naszym rynku. Jeśli inne jego komiksy trzymają ten poziom, na pewno zyska on sobie trochę fanów wśród grona czytelników na naszym podwórku.
C.Z
Miły, obyczajowy lajcik na 114 fajnie zamalowanych stroniczek opowiada historyjkę czterech chłopaczków, którzy tworzą amatorską kapelkę w bliżej nieznanym miasteczku – prawdopodobnie gdzieś na włoskim wybrzeżu. Z kart komiksu aż bije młodzieńcza atmosfera „lata w mieście”. Każdy z chłopaków to konkretne indywiduum, jednak przy tym wpisujące się w klasyfikację szarego typka z sąsiedztwa, takiego „znajomego, mojego dalszego znajomego”, o którym można opowiedzieć anegdotkę czy dwie na ławeczce przed blokową klatką, ale którego życie w szczegółach już nas zbytnio nie interesuje.
Jest więc Giuliano – gitarzysta kapeli, prosty, ułożony i dość trzeźwo myślący chłopak. Ot, taki trochę everyman. To do jego ojca należy magazyn, który zespół adaptuje na tytułową „Salę Prób”. Giuliano gra również w komiksie rolę narratora, jednak ciężko było by powiedzieć, że jest on głównym bohaterem.
Wokalistą jest Stefano, kolejny przeciętniak tyle, że z lekką nutką szajbusa. Po bliższym jednak poznaniu da się dostrzec, że pod przykrywką luzaka, jest mocno stąpającym po ziemi i ogarniętym gościem. Jemu dane będzie spotkać się z nagranym przez jego ojca menagerem.
Alex jest perkusistą i w pełni wpasowuje się w obiegową opinię która, krąży o bębniarzach – jest idiotą. No może to słowo na wyrost, ale bez wątpienia coś z głową ma nie tak. W końcu kto normalny wiesza sobie na ścianie plakat z Hitlerem? Nie jest jednak naziolem, ani nic z tych rzeczy, po prostu jara go „ta stylistyka”.
Trochę w cieniu kolegów stoi Alberto. W sumie nić w tym dziwnego, w końcu jest basistą.
Całość podzielona jest na pięć rozdziałów, czy raczej „piosenek”. I tak, pierwsza z nich daje nam poznać bohaterów i zarysowuje oś historii. Kolejne są jej rozwinięciem i uzupełnieniem, tworząc pełną całość, z jednej strony spójną, z drugiej zaś różniącą się klimatem i aranżem, zupełnie jak w – nie przymierzając daleko – kasecie demo amatorskiej kapeli. Sama historia jak już wcześniej wspomniałem to obyczajowy lajcik. Przyjemnie się to czyta, wchodzi szybko jak to lekkie rzeczy. Tę nutę wakacyjnego luzu podkreślają też proste rysunki, (trochę jak z punkowych zinów, czuć w tym dużą nutę undergroundu) i ciepłe, kładzione farbami kolory. Warstwa techniczna zatem znakomicie komponuje się z tekstami i fabułą, co niewątpliwie trzeba Gipiemu policzyć na plus. Zna się facet na kreowaniu uniwersalnych opowiastek i przekazywaniu ich, podsuwając przy tym odbiorcy odpowiedni nastrój i klimat. Brawa dla KG za wygrzebanie Gianniego i zaprezentowaniu go na naszym rynku. Jeśli inne jego komiksy trzymają ten poziom, na pewno zyska on sobie trochę fanów wśród grona czytelników na naszym podwórku.