Najgorsza Kapela Świata - Recenzja
13.03.2008. Źródło: własne
„Najgorsza Kapela Świata” autorstwa Jose Carlosa Fernandesa to komiks z jednej strony klasyczny, z drugiej zaś zupełnie inny od tego, co dane mi było poznać do tej pory.
Na wstępie powinienem polać trochę wody, opisać jakie emocje towarzyszyły mi przy pierwszej styczności z tym wydawnictwem. Daruję to sobie i wam, i od razu przejdę do meritum, którym dla mnie w tym wypadku jest największa zaleta tego komiksu. Otóż jest nią to, że można go czytać jednym tchem poświęcając godzinkę wolnego czasu na kanapie, na nudnym wykładzie w przerwach między kolejnymi wyrwanymi z darmowej gazety haiku, czy w dowolnym innym mniej, lub bardziej wolnym momencie dnia. Można również czytać go po 2-3 minuty dziennie, co daje równie dużo przyjemności, co opcja pierwsza, a może i nawet więcej. Polskie wydanie jest zbiorczym, liczącym 133 strony tomem, na który składają się dwie części (w oryginale wydane jako oddzielne tomy), a te z kolei zawierają szereg luźno powiązanych ze sobą historii na góra 2-3 strony. Każda z nich opowiada oddzielną historię, zazwyczaj zupełnie różnych osób, wszystko to w niemałych oparach absurdu – humorystycznego i w pewnej klasycznej nucie, która kojarzy mi się jedynie z muzyką jazzową… Proszę wybaczyć skrót myślowy, ale bardzo ciężko ubrać w słowa atmosferę, która wprost bije ze stron komiksu. Owy klimat- jego swoista zawiesistość i ospały luz, przywodzący na myśl upalne lato spędzane w małym miasteczku na południu Portugalii- jest jednym ze spoiw, klejących ze sobą poszczególne historie. Trafić tu zatem możemy na (historię wybieram losowo, gdyż nie jestem w stanie wskazać „co lepszych”) pana który zajmuje się wyszukiwaniem ludzi noszących te same imiona i nazwiska, co znane osobistości; kierownika muzeum rzeczy zbędnych i nieistotnych, czy kolekcjonera zbiegów okoliczności. Każda z historii (a jest ich łącznie 60) zwiera w sobie masę odniesień, metaforycznych „mrugnięć okiem” i zmyślną pointę.
Z aspektów bardziej technicznych, należy oczywiście wspomnieć o oprawie graficznej. JCF stawia kreski bardzo swobodnie, świetnie też operuje tuszem, co w zestawieniu z kolorystyką sepii daje bardzo przyjemny efekt. Rysunki są dokładne i realistyczne, jedynie postaci mają karykaturalne naleciałości, co jeszcze potęguje wyżej wspomniany klimat „Najgorszej Kapeli Świata”.
Samo wydanie też jest wartością samą w sobie. Dobry papier, okładka z grubej tektury, Taurus stanął na wysokości zadania. Ale, żeby nie było tak sielankowo, trzeba wspomnieć o kilku wpadkach drukarskich (kilka razy plansze są rozmazane i wydrukowane podwójnie na jednej stronie), które – mimo że zdecydowanie zdarzyć się nie powinny – jednak da się przełknąć.
Zbierając wszystko do kupy, śmiało mogę polecić komiks wszystkim, który czują niedosyt abstrakcji życia codziennego, mają dystans do siebie i świata, a przy tym lubią pomyśleć w przerwach między posiłkami, a defekacją. Jak tylko kapela zagra w okolicy po raz kolejny, będę w kolejce po bilety.
C.Z
Na wstępie powinienem polać trochę wody, opisać jakie emocje towarzyszyły mi przy pierwszej styczności z tym wydawnictwem. Daruję to sobie i wam, i od razu przejdę do meritum, którym dla mnie w tym wypadku jest największa zaleta tego komiksu. Otóż jest nią to, że można go czytać jednym tchem poświęcając godzinkę wolnego czasu na kanapie, na nudnym wykładzie w przerwach między kolejnymi wyrwanymi z darmowej gazety haiku, czy w dowolnym innym mniej, lub bardziej wolnym momencie dnia. Można również czytać go po 2-3 minuty dziennie, co daje równie dużo przyjemności, co opcja pierwsza, a może i nawet więcej. Polskie wydanie jest zbiorczym, liczącym 133 strony tomem, na który składają się dwie części (w oryginale wydane jako oddzielne tomy), a te z kolei zawierają szereg luźno powiązanych ze sobą historii na góra 2-3 strony. Każda z nich opowiada oddzielną historię, zazwyczaj zupełnie różnych osób, wszystko to w niemałych oparach absurdu – humorystycznego i w pewnej klasycznej nucie, która kojarzy mi się jedynie z muzyką jazzową… Proszę wybaczyć skrót myślowy, ale bardzo ciężko ubrać w słowa atmosferę, która wprost bije ze stron komiksu. Owy klimat- jego swoista zawiesistość i ospały luz, przywodzący na myśl upalne lato spędzane w małym miasteczku na południu Portugalii- jest jednym ze spoiw, klejących ze sobą poszczególne historie. Trafić tu zatem możemy na (historię wybieram losowo, gdyż nie jestem w stanie wskazać „co lepszych”) pana który zajmuje się wyszukiwaniem ludzi noszących te same imiona i nazwiska, co znane osobistości; kierownika muzeum rzeczy zbędnych i nieistotnych, czy kolekcjonera zbiegów okoliczności. Każda z historii (a jest ich łącznie 60) zwiera w sobie masę odniesień, metaforycznych „mrugnięć okiem” i zmyślną pointę.
Z aspektów bardziej technicznych, należy oczywiście wspomnieć o oprawie graficznej. JCF stawia kreski bardzo swobodnie, świetnie też operuje tuszem, co w zestawieniu z kolorystyką sepii daje bardzo przyjemny efekt. Rysunki są dokładne i realistyczne, jedynie postaci mają karykaturalne naleciałości, co jeszcze potęguje wyżej wspomniany klimat „Najgorszej Kapeli Świata”.
Samo wydanie też jest wartością samą w sobie. Dobry papier, okładka z grubej tektury, Taurus stanął na wysokości zadania. Ale, żeby nie było tak sielankowo, trzeba wspomnieć o kilku wpadkach drukarskich (kilka razy plansze są rozmazane i wydrukowane podwójnie na jednej stronie), które – mimo że zdecydowanie zdarzyć się nie powinny – jednak da się przełknąć.
Zbierając wszystko do kupy, śmiało mogę polecić komiks wszystkim, który czują niedosyt abstrakcji życia codziennego, mają dystans do siebie i świata, a przy tym lubią pomyśleć w przerwach między posiłkami, a defekacją. Jak tylko kapela zagra w okolicy po raz kolejny, będę w kolejce po bilety.